Avalon, 1546r.
- Gdziekolwiek pójdziesz i tak cię znajdę - odparł, uśmiechając się przebiegle. Brunetka zaczęła okładać jego tors pięściami, lecz na nic. Był jak głaz.
- Puść mnie! - wrzasnęła, starając się wykręcić z uścisku mężczyzny.
- Zazwyczaj lubię, kiedy się wyrywają, ale nie dzisiaj. Mam zły humor - mruknął, dotykając dłonią mokrego od łez policzka dziewczyny - Jak ci na imię? - długowłosa zacisnęła usta w wąską linię dając tym samym do zrozumienia, że nie ma zamiaru odpowiadać. Zdenerwowany brązowooki ścisnął ją za ramiona. - Jak ci na imię? - warknął, potrząsając wystraszoną dziewczyną.
- R-Rosalie - wyjąkała, trzęsąc się jak osika.
- A więc, Rosalie. Nikt cię nie nauczył, że nie należy uciekać w odludnione miejsca? Coś mogłoby ci się panience stać. Tego chyba nie chcemy, prawda? - przekręcił głowę w bok, uważnie przyglądając się brunetce. - Prawda?! - krzyknął, a dziewczyna pokiwała energicznie głową, starając się nie rozpłakać. Chciała pokazać, że jest silna. Czarnowłosy roześmiał się - Zamknij oczy, będzie bolało tylko przez chwilę - pogładził ją po włosach, przechylając jej głowę na bok. Obnażył swoje kły z zamiarem wtopienia ich w ciało Rosalie.
- Co ty robisz?! - Brązowooki westchnął i puścił brunetkę, a ta wykorzystując okazję, pobiegła jak najdalej z tego miejsca.
- Raczej co ty robisz! Przez ciebie kolacja
uciekła
- Ludzie to nie pożywienie! - drugi mężczyzna wyrzucił ręce w powietrze.- Znowu będziesz namawiać mnie na zwierzęcą dietę? Zresztą krew wiewiórek nie jest tak dobra jak ludzka. Potrzebuję czegoś lepszego - odparł z kpiną w głosie.
- Zayn...- fuknął, lecz nie dokończył.
- Tak, wiem. Człowieczeństwo i te sprawy. Może ktoś będzie się o nią martwił, bla bla - machnął ręką.
- Tu nie chodzi tylko o człowieczeństwo. Zasady
moralności
- Oczywiście. Ale mnie nie przekonasz...- urwał. Rosalie powoli znikała z
oczu. Malik uśmiechnął się i w błyskawicznym tempie pojawił się przy
dziewczynie, skręcając jej kark - Zobaczysz, Styles. Kiedyś będziesz taki jak
ja. A może i nawet gorszy.
London, obecnie.
- Annabelle - brunet wypuścił powietrze z płuc z frustracja.
- Tak mam na imię - uśmiechnęłam się krzywo - Niestety - A więc tak...mam na imię Annabelle, dla przyjaciół Belle lub Ann. Bardziej preferuje to pierwsze. Nie lubię, kiedy ktoś zwraca się do mnie pełnym imieniem. Ogólnie nie lubię wielu rzeczy. Jedną z nich jest mój brat, Louis. To nie tak, że naprawdę go nie lubię. Rodziny się nie wybiera. Ma 22 lata, a ja 17. Jako że nie jestem jeszcze pełnoletnia, podjął się opieki nade mną. Rodzice rozwiedli się, gdy miałam 12 lat. Tata mieszka w Manchesterze, a mama pracuje za granicą, więc nie widuję jej zbyt często. Jakoś z tego powodu nie jest mi przykro.
Mieszkanie z Louisem ma swoje plusy. Mama nigdy nie pozwoliłaby mi na przefarbowanie włosów. Także zamiast naturalnego brązu moje włosy są...czerwone. Uwielbiam ten kolor. Nie jest intensywny. Raczej brąz z czerwienią. Mahoniowy...tak.
- Nie przedrzeźniaj mnie. Pomóż mi z pakowaniem - rzucił we mnie kartonem, który złapałam w ostatniej chwili przed kolizją z moją twarzą. Mruknęłam coś nieskładnie, znikając za drzwiami swojego pokoju upychając wszystko, co się dało. Oczywiście byle jak.
- Po co tak właściwie się wyprowadzamy? - krzyknęłam w nadziei, że Louis mnie usłyszał.
- Znalazłem lepszą pracę w Zachodnim Londynie. Poza tym mieszkanie, na które się natknąłem jest tańsze i większe. Można zaoszczędzić - Na samą myśl o zmianie miejsca zamieszkania robi mi się słabo - I w dodatku tam mieszkają moi znajomi - dodał ściszonym głosem.
- Wleczesz mnie za sobą na drugi koniec miasta tylko po to, aby być bliżej znajomych? Jak to możliwe, że ich jeszcze nie znam?
- Bo to nie jest dobry pomysł - brunet oparł się o framugę.
- Handlują narkotykami? - poruszyłam brwiami, spoglądając na brata - Albo są płatnymi mordercami? Jedno i drugie brzmi obiecująco
- Ann...
- Dobrze, już nic nie mówię - uniosłam ręce w obronnym geście, wracając do pakowania.
Pakowanie trwa od dobrych kilku dni. Jedynie został mój pokój (jestem zbyt leniwa, więc odkładałam to na później) oraz mała pracownia Louisa. W zasadzie nawet dzisiaj moglibyśmy się przenieść, jeszcze nie ma południa.
Jeżeli tak się bardziej zastanowię, nie szkoda mi tego miejsca. Do szkoły uczęszczam w centrum Londynu, więc odległość jako tako się nie zmieni. Znajomi? Nie mam zbyt wielu. Rzadko wychodzę z domu. Wolę książki...dobra, nawet ja się roześmiałam. Nie czytam książek. Zmieniłyby mój sposób patrzenia na świat. Są takie realistyczne. Tak, to dlatego ich nie czytam...chyba.
- I jak? Gotowa?
- Prawie. Jeszcze została mi jedna szuflada - mruknęłam, wyciągając swój szkicownik i przybory do rysowania. Zajmuję się malowaniem. A raczej próbuję. Gdyby tak przejrzeć wszystkie rysunki, założę się, że ponad połowa z nich to krwawe sceny odcinania głów oraz innych części ciała. Widzicie? Książki.
- Zaniosę to wszystko do samochodu. Pospiesz się - machnęłam na niego ręką i jednym sprawnym ruchem włożyłam wszystko do kartonu.
~*~
Zegar wskazywał godzinę 21:26. Jest początek sierpnia, więc Londyn nie pogrążył się jeszcze w kompletnej ciemności. Dokładnie tak, jak myślałam, wyjechaliśmy tego samego dnia. Okolica wydaje się być spokojniejsza i ładniejsza. Inna niż ta we Wschodnim Londynie.
Louis zaparkował na podjeździe. Faktycznie. Dom był większy, a przyłączony do niego był garaż. Brunet rzucił w moją stronę klucze i wskazał podbródkiem drzwi frontowe. Wzięłam ze sobą podręczną torbę i ruszyłam na zwiedzanie.
Wzdrygnęłam się lekko i odruchowo przyłożyłam rękę do piersi, kiedy usłyszałam głos kobiety mówiący 'Drzwi frontowe otwarte'. Uspokoiłam się, gdy zorientowałam się, że to komputer. Niezły sposób na powiadomienie o otwartych drzwiach. Do tej pory styczność z czymś takim miałam tylko w filmach. Po omacku włączyłam światło, a moje usta uformowały się w literę "o". Wielką literę "o". Korytarz był wąski, ale długi. Od razu przy wejściu po lewej stronie znajdowały się schody na górę. Po prawej mała sypialnia. Zapewne gościnna. Salon był na końcu, na wprost drzwi wejściowych. Myślałam, że mieszkanie nie będzie urządzone. Pomieszczenie było złączone z jadalnią, przez którą można było przejść do kuchni. Podobało mi się tutaj.
'Garaż otwarty'.
To pewnie Louis. Wyszłam na zewnątrz i skierowałam się w jego stronę.
- Poważnie, nie wiem jak ci dziękować - usłyszałam. Oparłam się o ścianę. Uwielbiam podsłuchiwać. Taka jest rola młodszej siostry.
- Dobrze wiesz, ze nie musisz - to pewnie jeden z jego znajomych. 'To nie jest dobry pomysł'. Kolejna rola rodzeństwa - rób na złość. Westchnęłam i weszłam do garażu. Spodziewałam się łysego, napakowanego kolesia w dresach. Poważnie. Zamiast tego ujrzałam blondyna. Stał tyłem, ale kiedy przekroczyłam próg pomieszczenia, odwrócił się. Ręce włożone miał w kieszenie. Gdy mnie ujrzał, zaciągnął się powietrzem, jakby wąchał perfumy. A ja dzisiaj z pewnością żadnych nie używałam. Chłopak zmarszczył brwi, wciskając ręce głębiej do kieszeni. Spojrzał na Louisa.
-Umm...wejdź do domu, Annabelle - bąknął brunet, spoglądając na mnie z lekkim strachem.
- Belle - poprawiłam go, mrużąc oczy - Po prostu
Belle
- Ann, idź - machnął kilka razy ręką, jakby miało to mnie wygonić.- My się nie znamy - uśmiechnęłam się szeroko do blondyna. Całkowicie zignorowałam Louisa, który zacisnął pięść, gdy podeszłam do chłopaka, wyciągając ku niemu dłoń - Belle, siostra Louisa - nieznajomy chrząknął, odwzajemniając uśmiech.
- Niall - potrząsnął lekko moją ręką. Silny jest - Miło cię poznać, Belle - mrugnął okiem - Stary, znamy się cztery lata i nie mówiłeś, że masz rodzeństwo - aż tak długo? I nikt o mnie nie wie?
- Wstydzi się mnie - fuknęłam, krzyżując ręce na piersi.
- Ann, dobrze wiesz, że nie - przewróciłam oczami i westchnęłam, odwracając się na pięcie.
- Okay, okay - uniosłam ręce do góry - Nie będę wam przeszkadzać. Idę się rozpakować
Louis' POV
- Czemu nic nie mówiłeś? - Niall uderzył mnie w ramię, uśmiechając się lekko. Wskazał podbródkiem na miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu stała moja siostra.
- Huh? - podrapałem się po karku - Ona ma dopiero siedemnaście lat. Wolę, aby jeszcze pożyła
- Ale powiedzieć mogłeś
- Dobrze wiesz, że kiedy Zayn i Harry by się dowiedzieli, nie byłoby zbyt
kolorowo. Ona to nie to co wy...my- Rozumiem cię, stary - poklepał mnie pokrzepiająco po ramieniu - Malik mógłby zrozumieć, ze to twoja rodzina. Gorzej jest ze Stylesem. On ma to gdzieś czy rodzina czy nie. Jak ma kaprys, to gryzie. Podobno kiedyś taki nie był - przytaknąłem. Teraz muszę mieć oczy dookoła głowy. Tak czy inaczej, nie mogą się dowiedzieć.
- Obiecaj mi, że nikomu nie powiesz
- Masz moje słowo. Za bardzo ją polubiłem - jedyne, co w tej chwili mogłem
zrobić, to uwierzyć mu na słowo.
Dobra, polecam. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.
OdpowiedzUsuń