Kolejny rozdział za...

Nowe rozdziały w każdy czwartek o godz. 18:00!
Nie przegap dalszych losów Annebelle w tym mrocznym świecie.

sobota, 19 sierpnia 2017

Rozdział 2



Całą drogę przeklinałam na mojego brata. Z perspektywy drugiej osoby pewnie brzmiało to jak jakieś zaklęcia. Może po części chciałam rzucić na niego jakąś klątwę? To byłby świetny pomysł. Niestety, nie było mi dane urodzić się czarownicą. Mogłabym robić wszystkie te rzeczy, które pokazują w filmach. Odlot. Spacerowałam sobie po krawężniku, machając przy tym paczką chipsów na lewo i prawo. Nic się nie stanie, jak dostanie pokruszone. Przecież należy mu się, prawda? Czasem mam wrażenie, że jestem okropną siostrą. Louis naprawdę się stara, ale nigdy mi nie mówił, że moje docinki jakoś mu przeszkadzają albo go obrażają. Nie wierzę, że to powiem, ale jest dobrym bratem. Po mimo licznych kłótni, nie zamieniłabym go na nikogo innego. Tak jest dobrze. Pogratulowałam sobie w myślach, kiedy bez problemu dotarłam do domu. A może to dlatego, że zauważyłam Louisa krzątającego się koło garażu?
- Boże, kobieto! Gdzieś ty była? - wyrzucił ręce w powietrzu. - Ty wiesz, która godzina? 23:26. Nie było cię ponad czterdzieści minut! - przymknęłam powieki i zaczęłam się modlić, aby przestał krzyczeć - I dlaczego wracasz z tej strony? - wskazał ręką skąd przyszłam. - Tam masz nie chodzić, rozumiesz?! - otworzyłam usta, by coś powiedzieć i zmarszczyłam czoło. Może jednak cofnę to, co mówiłam o dobrym bracie? O co te nerwy? - Miałaś pójść na prawo! - tym razem wskazał na przeciwną stronę. Westchnął i wplątał palce w swoje włosy i za nie pociągnął. Kiedy spostrzegł, że przyglądam mu się z uniesionymi brwiami, odparł spokojniej - Tam masz bliżej sklep
- Umm...przyniosłam ci chipsy? - bardziej zapytałam, niż odpowiedziałam i wyciągnęłam ku niemu rękę z przysmakiem, który pochwycił. - Poza tym nie mówiłeś w którą stronę mam pójść - wzruszyłam ramionami. Zmieniłam temat widząc jego minę. - Thomas mówił, że są dobre, więc uwierzyłam mu na słowo - Wskazałam podbródkiem na paczkę. Uśmiechnęłam się i skocznym krokiem udałam się w stronę domu, ale zatrzymała mnie ręka Louisa na moim nadgarstku.
- Kto?
- Thomas - powtórzyłam, wzruszając ramionami.
- Jaki Thomas? - warknął, zacieśniając uścisk.
- Wysoki, brunet, niebieskie oczy? - Wyliczałam. - A teraz możesz mnie puścić? Ręka mi sinieje - fuknęłam.
- Puścić cię samą gdziekolwiek - prychnął, puszczając moją rękę. Zaczęłam ją rozmasowywać.
- Jaki masz problem? Dzisiaj zachowujesz się jakoś dziwnie
- Przepraszam cię. Jestem zmęczony przeprowadzką - Louis zmrużył oczy na moment, starając się uspokoić. - Po prostu...nie chodź w tamtą stronę, okay?
- Jeżeli tak ci na tym zależy - nie mogłam się powstrzymać od przewrócenia oczami. - Szczerze, to nawet nie mam zamiaru. Mam dość dziwnych typów jak na jeden raz - wzruszyłam ramionami i skierowałam się w stronę schodów.
- Jak na jeden raz?
- Znowu zaczynasz? - jęknęłam. Przez te wszystkie lata nie czepiał się mnie aż tak jak dzisiaj. Odwróciłam się na pięcie w stronę brata i usiadłam na ławce, którą Louis musiał tutaj przytaszczyć podczas mojej nieobecności. - Pod sklepem stała jakaś grupka, nie przypatrywałam się im zbyt długo. Jeden z nich zaczepił Thomasa, tylko tyle - powiedziałam to, co oczywiste. No, oczywiste dla mnie. Zresztą, co mu będę opowiadać, i tak pewnie nie zna tych ludzi.
- Jak wyglądał?
- Boże, czuję się jak na przesłuchaniu. Po co ci to wiedzieć? I tak go nie znasz - prychnęłam, usadawiając się wygodniej na drewnianej ławce. - A może znasz? - zerknęłam na bruneta kątem oka. Dociekliwy drań. - Wysoki, czarne włosy i brązowe oczy. Słyszałam nawet jego imię. Jak to było? - uszczypnęłam się w nos. Przypomnę sobie - Coś na Z...Zed? Zayn? Tak, Zayn. Chyba - na Boga przysięgam, słyszałam jak Louis przeklnął.
- Przyniosłem jeszcze parę rzeczy do Twojego pokoju...i zamontowałem Ci półkę, którą chciałaś - Tak z niczego po chwili ciszy zaczął mówić.
- Uhh, dzięki - uśmiechnęłam się i przelotnie pocałowałam go w policzek. Organizowanie pokoju trochę mnie zrelaksuje. Tak myślę. Czasem lubię odpuścić sobie jedną noc i zamiast spać zajmuję się pierdołami. Tak jak w tym przypadku, mam zamiar chociaż trochę urządzić sobie swój własny pokój.

~*~
Tak jak mówiłam, przez pół nocy starałam się zagospodarować jakoś własną przestrzeń. Szczerze powiem, nie było łatwo. Szczególnie, kiedy jesteś na wpółprzytomny. Nie wszystko poszło do końca po mojej myśli, bo już po czwartej miałam dosyć i z przymuszenia położyłam się do łóżka z nadzieją, że sen nadejdzie szybko, jednak pomimo ogromnego zmęczenia, które zmusiło mnie do objęć morfeusza wierciłam się przez resztę nocy. Nie wiem, może to przez nowe miejsce? Zerkając na zegarek i widząc godzinę ósmą czterdzieści dwie zacisnęłam powieki w nadziei, że może zmuszę się na chociaż godzinę dodatkowego snu, ale nic z tego. Zrzuciłam na ziemię kołdrę i siłą woli postawiłam swoje stopy na lodowatej podłodze. Wyjęłam z nierozpakowanej jeszcze torby czarne legginsy i bordowy top crop, a następnie udałam się do łazienki, gdzie czekał na mnie relaksujący prysznic. Umyłam włosy kokosowym szamponem, który tak nawiasem uwielbiam. Zawinęłam swoje ciało w ręcznik i wykonałam poranne czynności, w tym zrobiłam makijaż. Wilgotne jeszcze czerwone włosy związałam w wysoki kucyk, a przyniesione wcześniej ubrania założyłam na siebie. Tym sposobem czas zleciał aż do godziny dziewiątej trzydzieści sześć. Zeszłam na dół. Przydałoby się śniadanie. Jak zawsze Louis wstaje jako pierwszy i przygotowuje dla nas dwojga wspaniałą jajecznicę, którą z chęcią się zajadam.
- Matko Boska, wyglądasz jakbyś nie zmrużyła oka! - dla podkreślenia powagi sytuacji przyłożył dłoń do serca, na co automatycznie przewróciłam oczami.
- To nie tak, że tak wcale nie było - mruknęłam, zasiadając do stołu w oczekiwaniu na swoją porcję pysznego śniadania.
- Ale widzę, że chciałaś to zakryć. Źle nałożyłaś fluid - zaśmiał się i kciukiem starł nadmiar produktu z mojego nosa. - No, powiedzmy, że wygląda w miarę przyzwoicie
- Zacznijmy od tego, że ty zawsze tak mówisz. Nie usłyszałam jeszcze niczego nowego - burknęłam. - Gdzie moja jajecznica? Jestem głodna - wydęłam dolną wargę i wyciągnęłam rękę z talerzem w kierunku bruneta.
- Też jestem głodny - odwróciłam się w stronę frontowych drzwi. Potem spojrzałam na Louisa.
- Zapraszałeś go tutaj? - wskazałam palcem na Nialla, który wszedł do naszego domu jak do siebie. - I nie zamknąłeś drzwi?
- Też się cieszę, że was widzę, rodzinko - blondyn usadowił się obok mnie na jednym z krzeseł.- Tak szczerze, to przyszedłem porozmawiać z tym tutaj kucharzem - ostatnie słowa wypowiedział przez zęby, jakby był to jakiś umowny szyfr, którego nie powinnam była zrozumieć. Mój brat tylko skinął głową, ale już widzę, że poranny humor ulotnił się.
- Uhh, to może wy sobie pogadajcie, a ja pójdę na górę - zeskoczyłam z krzesła. - Tylko nałożę sobie jajecznicę.
- Nie, nie musisz iść. To nic takiego - Niall uśmiechnął się i poklepał miejsce, na którym jeszcze kilka sekund temu siedziałam. - Siadaj
- Niall...
- Louis, zapewniam cię, że to nie jest jakiś sekret, abym musiał mówić ci to na ucho - chłopak mrugnął okiem.
- Więc o co chodzi?
- Wpadłem tylko poinformować, że Liam cię odwiedzi - Brunet przytaknął.- No, ale to jest ta dobra część - podparłam głowę na łokciu z niecierpliwością czekając na dalszy ciąg - A później dołączą jeszcze Zayn i Harry
- Zayn? - gwałtownie się wyprostowałam - A mówiłam, że go znasz, ha! - krzyknęłam do Louisa.
- A ty skąd go znasz? - niebieskooki zmarszczył brwi.
- Wczoraj zaczepił jakiegoś Thomasa koło sklepu. Jak się Louis o tym dowiedział, to myślałam, że wpadnie w szał. W ogóle jakiś dziwny wczoraj był
- Czekaj, czekaj. Zayn i Harry wpadną, tutaj? - wyraźnie zaakceptował ostatnie słowo.
- Tak, mówili coś, że wieczorem Cię odwiedzą. Ogólnie to chciałem ci powiedzieć, żebyś przygotował się na to, że wszyscy przyjdą
- Impreza? - zabawnie zmarszczyłam brwi uśmiechając się przy tym znacznie.
- Nawet o tym nie myśl - Jeżeli chodzi o jego znajomych, Louis jest strasznie sztywny. - Możesz w tym czasie porobić coś w pokoju. Rozpakuj się - Puściłam to mimo uszu. Westchnęłam z frustracją i odwróciłam się do Nialla.
- Impreza? - powtórzyłam poprzednią czynność.
- Louis ma rację, to nie jest dobry pomysł
- Dlaczego? - jęknęłam i schowałam twarz w dłonie. - Wiecie co? Nie ważne. Siedź sobie z tymi swoimi kolegami. Ja tu zaraz dostanę zawału. Nudzę się! - gwałtownie podniosłam się z krzesła i nie słuchając nawoływań Louisa udałam się do swojego pokoju. Ostatnie, co wyłapałam, to mruknięcie Nialla.
- Kiedy ich pozna to nie będzie się nudzić

~*~
Wiecie jak to jest ciężko, kiedy mieszkasz w pokoju świeżo po przeprowadzce? Właśnie leżałam na łóżku, odbijając kauczukową piłeczkę od sufitu. Mam dość tego, że Louis zbywa mnie, kiedy pytam o jego znajomych. Jestem jego siostrą, więc powinien się cieszyć, że w ogóle interesuję się jego życiem. A najlepsze jest to, że nie zna ich parę tygodni czy miesięcy, ale aż cztery lata! Czuję się jakby mnie ukrywał, wstydził się czy coś. Wiecie, ile razy domagałam się tego, aby zabrał mnie chociaż na jego wspólne wyjście? Nie zrobił tego. Zawsze mówił, że kiedy indziej, a później zaczął ignorować moje domaganie się. Jakby nie było mnie obok. Także dzisiaj postanowiłam odpuścić. Mam dosyć. Szkoda mi nerwów. Przyjdą jego znajomi, to niech sobie siedzą. Nie zejdę na dół. Nie odezwę się ani słowem. Zaszyję się w pokoju.

Leżę tak już od kilku godzin. Od kliku durnych godzin zajmuję się niczym innym jak podążaniem wzrokiem za tą głupią, mała piłeczką odbijającą się od sufitu. Jeszcze kolejna godzina, a zrobię w nim dziurę, przysięgam.
Ale nagle coś innego przykuło moja uwagę. Dzwonek do drzwi. To pewnie ten cały Liam. Jestem ciekawa jak wygląda. Podobnie jak Niall czy Zayn? Tych dwoje to zupełne przeciwieństwa. A może Liam jest czymś pośrodku nich? Mieszanka dwóch charakterów? Moja lewa noga już dotykała znowu zimnej podłogi. Przysięgłam, że daję sobie spokój, ale to jest silniejsze ode mnie. Przeklnęłam na siebie w duchu i zmusiłam się do pozostania w swoim łóżku. W tej chwili oszukuję sama siebie, bo dobrze wiem, że nie dam sobie z tym spokoju. Prędzej czy później nie wytrzymam i zejdę do tego przeklętego salonu. Zacisnęłam mocno powieki. Nie słyszę teraz jednego nowego głosu, ale dwa kolejne, z czego jeden rozpoznaję.
Zayn.
Bez wątpienia mogę powiedzieć, że to on, pomimo że widziałam go tylko raz. Zmieniłam pozycję na siedzącą starając się usłyszeć chociaż cząstkę rozmowy. Ciekawska byłam od dziecka. Wytężyłam słuch najbardziej jak mogłam, ale to niewiele dało. Westchnęłam i zeskoczyłam z wygodnego materaca. Nie wytrzymam, pomyślałam. Chwyciłam za klamkę i otworzyłam drzwi. Moje nogi automatycznie skierowały się w stronę schodów, dzięki czemu rozmowy stały się o wiele wyraźniejsze.
- Mieszkasz z kimś? - zapytał któryś z przybyłych gości.
- Nie - Zatrzymałam się w połowie drogi. Auć, to zabolało. Zmarszczyłam brwi. Nie pozwolę na to, aby mnie ukrywał z nie wiadomo jakiś powodów. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam do salonu.
- Na pewno? Czuję... - ten głos słyszałam najgłośniej. Jednakże nie było dane mu dokończyć, gdyż oczy wszystkich skierowały się na moją osobę, a ja sama czułam się sparaliżowana. Przed sobą ujrzałam cztery osoby, wliczając w to mojego brata, na którego twarzy malowało się zdenerwowanie i wściekłość. Reszta przyglądała mi się z zaciekawieniem, jakbym była eksponatem w muzeum. Na przeciwko mnie stał Louis z krótko ściętym brunetem. Na kanapie po prawej stronie siedział Zayn, który już widocznie zdążył się zadomowić. Gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały, jego usta wygięły się w uśmiechu, od którego przeszły mnie dreszcze. Ostatnią osobą był kolejny brunet, który przyglądał mi się najuważniej. Stał niecałe 30 centymetrów ode mnie. To jego głos słyszałam na schodach. Zielone oczy uparcie patrzyły w moją stronę, zresztą jak każda osoba w tym pokoju.
- Annabelle...
- Mieszkasz sam, tak? - szczerze, jego słowa mnie zabolały. - Zapomniałeś, że masz siostrę?
- Ann...
- Jakie Ann? Ostatnimi czasy mnie zbywasz, chodzisz podminowany, a teraz się do mnie nie przyznajesz? W mojej obecności? - pozwoliłam, aby łzy, które zgromadziły się w kącikach oczu spłynęły po polikach.
- To jest twoja siostra? - Zaynowi było do śmiechu. Wskazywał na mnie palcem, patrząc z niedowierzaniem. - Wow, nie spodziewałem się, że tak szybko się znowu zobaczymy.
- Och, zamknij się - Od samego początku mam go dosyć. Nie zrobił na mnie dobrego wrażenia.
- Bella, do kurwy nędzy! - Louis uderzył pięścią w blat.
- Teraz Bella? Wypchaj się!
- Posłuchaj mnie chociaż raz! - Wkurzony Louis to nieznośny Louis. - Teraz wrócisz do swojego pokoju i...
- Nigdzie nie wrócę! Usiądę na kanapie i będę siedzieć! - Dla podkreślenia swoich słów usiadłam na sofie i założyłam ręce na piersi. Byłam na niego wściekła.
- Ma pazura - Mulat cieszył się z zaistniałej sytuacji, jakby była to nie lada rozrywka. Lokowaty nie odezwał się ani słowem do tej pory ani nie ruszył się z miejsca. Puściłam słowa Zayna mimo uszu.
- Jestem Liam - ten, który stał obok mojego brata pojawił się bliżej mnie i wyciągnął rękę w moją stronę. Teraz wiem, że on i Niall to najbardziej normalne osoby w tym towarzystwie.
- Ann - potrząsnęłam jego dłonią i uśmiechnęłam się do chłopaka, który jak widać czuł się trochę niekomfortowo z powodu naszego wybuchu.
- Poznałaś już moich znajomych, a czy teraz możesz wrócić do swojego pokoju? Proszę
- Nie, jeszcze nie poznałam tego pod ścianą, który zamienił się w mima odkąd weszłam do salonu - zerknęłam w stronę wysokiego bruneta. Pożałowałam, bo wyglądał, jakby był gotów mnie zabić na miejscu. Jeżeli chodzi o mnie, zawsze byłam szczera i bezpośrednia, jeżeli chodziło o wypowiadanie swoich myśli na głos. Czasami tego nie kontrolowałam.
- I nie musisz. Idź na górę, proszę - Louis nigdy nie prosi. Wzięłam głęboki wdech i ostatni raz rozejrzałam się po pomieszczeniu.
- Dobrze, skoro ci tak na tym zależy - warknęłam. Wstałam z wygodnej kanapy i ruszyłam w kierunku schodów. Jakoś nie szkoda mi było stąd wychodzić. Znajomi Louisa są zbyt dziwni jak dla mnie. Pokonałam pierwszy stopień, gdy poczułam jak ktoś ciągnie mnie za nadgarstek ku sobie i wpadłam na tors jednego z przybyłych chłopaków.
- Jestem Harry - Chłopak z burzą loków na głowie nie puścił mojej ręki, w dalszym stopniu trzymając ją w żelaznym uścisku. Szczerze powiedziawszy, teraz to ja czułam się niekomfortowo. Musiałam zadrzeć głowę do góry, aby ujrzeć wyraz jego twarzy, na której nie było ani śladu emocji. - Miło mi cię poznać, Annabello.
Jedyne, na co mnie było stać, to słaby uśmiech. Potem już o nic nie pytałam. Wyswobodziłam się z jego uścisku i czym prędzej udałam się do swojego pokoju.

Tylko czy byłam świadoma tego, że to nie było zwykłe spotkanie?

sobota, 12 sierpnia 2017

Rozdział 1



Z westchnieniem weszłam do salonu nie do końca wiedząc, za co powinnam się zabrać najpierw. Co jak co, ale tych pudeł było za dużo. Rozważałam też opcję powrotu do garażu i poproszenia Louisa o pomoc, ale sądząc po jego minie gdy mnie tam zobaczył uważam, że to nie jest dobry pomysł. Podeszłam do pierwszego lepszego kartonu, na którym markerem było napisane moje imię i otworzyłam go. Och, to tu spakowałam swoje książki. Na samej górze ulokowałam swój stary pamiętnik. Mój brat ciągle powtarzał mi, abym go wyrzuciła, bo w sumie od dobrych dwóch lat w nim nic nie pisałam, jednak ja się uparłam. Bądź co bądź, to moja własność, w której kryje się mnóstwo wspomnień. Otworzyłam pamiętnik na pierwszej stronie. Moim oczom ukazało się dziecinne pismo. Trochę nieczytelne. Uśmiechnęłam się do siebie. To był mój pierwszy wpis. O rozwodzie rodziców. Tak, od 12 roku życia prowadziłam ten pamiętnik. Dosyć długo. Wpisywałam tam tyko najważniejsze wydarzenia, dlatego zostało mi jeszcze parę wolnych kartek. Odłożyłam pamiętnik na miejsce i wzięłam karton do swojego pokoju. Louis zdążył już zamontować półkę, także moje książki znalazły swoje miejsce. Położyłam ręce na biodrach przyglądając się widokowi za oknem. Nie był to jakiś szczególny obraz. Po jednej i po drugiej stronie ulicy znajdowały się takie same domki, szeregowce. Odwróciłam się, gdy usłyszałam pukanie do drzwi.
- Pomyślałem, że pomogę wam z rozpakowaniem - Niall, chyba dobrze zapamiętałam jego imię, wszedł do mojego pokoju z uśmiechem na ustach. Dopiero teraz zauważyłam, że w rękach trzymał kartony. Przytaknęłam głową, wskazując ręką gdzie je ma położyć. Miły jest, nie powiem, że nie. Odwzajemniłam uśmiech i wróciłam razem z nim do salonu.
- Niall...- zaczął Louis, lecz blondyn mu przerwał.
- Spokojnie - uniósł ręce w obronnym geście. Zmarszczyłam brwi nie wiedząc o co chodzi. Jedyne, co otrzymałam, to ledwo widoczny uśmiech Louisa. Jakby był zestresowany. Postanowiłam się tym nie przejmować. Ich relacje są dziwne. Wyobrażałam sobie inaczej jego znajomych. Niall, cóż, wyglądał normalnie. A może tylko on z tej grupy taki jest? W sumie nie widziałam reszty. I znając Lou'ego, nie zobaczę.

~*~
Reszta dnia przebiegła dość szybko. Z pomocą Niall'a przeprowadzka minęła sprawnie. Boże, ile ten chłopak ma w sobie siły. Mój pokój był prawie urządzony. Łóżko stało tam, gdzie powinno. Jedynie, czego brakowało to szafy, lecz chłopcy uznali, że na dzisiaj wystarczy roboty. Póki co byłam zadowolona z nowego domu. Tutaj jest przytulniej. Przez ten cały czas zamieniłam parę zdań z Niallem. Szczerze, polubiłam go. Jest zabawny. Z nim na pewno nie da się nudzić. Kiedy chłopak poszedł, rzuciłam się na kanapę w salonie.
- Louu!! - krzyknęłam, chowając głowę w poduszki - Louu!!! - ponowiłam, kiedy nie usłyszałam odpowiedzi.
- Co się tak drzesz? - usiadł obok mnie. Zatkał uszy na znak, że było za głośno.
- Mógłbyś podłączyć w końcu ten telewizor. Nie mam co robić - wydęłam wargę - I poproszę kakao - wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. Louis przewrócił oczami.
- Masz nogi, masz ręce, możesz sama sobie zrobić - wzruszył ramionami. Co jak co, ale czasami był okropnym bratem.
- Dobra, ale potem nie przychodź do mnie - wyrzuciłam ręce w powietrze. Wstałam z kanapy i udałam się do kuchni. Kurczę, gdzie spakowałam kakao?
Minęło 10 minut nim je znalazłam. Uradowana naszykowałam kubek i garnek. Opss, moje szczęście nie trwało zbyt długo. Nie było mleka. Jęknęłam z frustracji.
- Louu!
- Na miłość boską, kiedyś wyniosę cię do piwnicy, przysięgam! - Brunet w mgnieniu oka pojawił się w progu kuchni - Co tym razem?
- Nie ma mleka - westchnęłam, podnosząc pusty garnek do góry.
- Za rogiem masz sklep. Idź, przyda ci się trochę ruchu na te twoje grube uda - zaśmiał się. Wyjął z kieszeni pieniądze i wręczył mi je do dłoni.
- Haha! Bardzo śmieszne - niczym dziecko wystawiłam język. Zegarek wskazywał godzinę 22:40, co oznaczało, że na dworze jest już ciemno. Założyłam buty i narzuciłam na siebie bluzę.
- Weź mi przy okazji jakieś chipsy, jak już idziesz - przeklnęłam na niego w duchu. Przysięgam, czasami mam ochotę zamordować go. Wyszłam z domu knując przy okazji plan na pozbycie się brata. Innymi słowy - zbrodnia idealna.

~*~
Docierając do sklepu zdałam sobie sprawę, że Louis chciał się mnie po prostu pozbyć z domu, albo był na tyle leniwy, że nie chciało mu się iść. Obstawiam opcję pierwszą i drugą. Ten sklep za rogiem wcale nie był tak blisko, jak myślałam, że jest. Dokładnie 15 domów dzieliło mnie od cholernego marketu. Liczyłam, aby móc później trafić do domu. To nie moja wina, że każde mieszkanie wygląda tak samo! Kątem oka zauważyłam grupkę ludzi stojącą na parkingu sklepowym. Trochę mnie przerażały takie zgromadzenia ludzi, szczególnie wieczorami, także przyspieszyłam tempa, by jak najszybciej znaleźć się w domu. Spacer pomiędzy regałami nie był czymś dla mnie, ale jak to powiedział mój brat, to na moje grube uda. Wcale nie uważałam, że takie były. Lubię siebie taką, jaką jestem. Ucieszyłam się, kiedy znalazłam upragnione mleko. Niechętnym krokiem ruszyłam w stronę chipsów. Nie określił się jakie konkretnie by chciał, to też miałam problem z wyborem.
- Myślę, że te byłyby dobre - podskoczyłam, kiedy usłyszałam za sobą głos. Odwróciłam się w stronę człowieka, który mnie przestraszył z zamiarem skoczenia na niego z łapami. Był dość wysoki, więc musiałam zadrzeć głowę, aby móc mu się przyjrzeć. Włosy miał brązowe, a oczy przerażająco niebieskie. Nie powiem nie. Przystojny był. Uśmiechnęłam się, kiedy wskazał ręką na paczkę chipsów wasabi.
- W sumie to należą się mojemu bratu. Mogłabym jeszcze polać je sosem tabasco - nieznajomy zaśmiał się.
- Widocznie sobie na to zasłużył - wyszczerzył się. Podał rękę w moją stronę. Chyba powinnam ją uścisnąć. - Jestem Thomas - odwzajemniłam uśmiech i podałam mu tą cholerną rękę. Pokiwałam głową, sama nie wiem po co. Powinnam teraz oberwać w twarz.
- Umm...ja Annabelle, ale mów mi Ann lub Belle - skrzywiłam się na sam dźwięk mojego pełnego imienia.
- Więc, Belle - wymówił moje przezwisko powoli, akcentując je. Nie zaczyna się zdania od "więc". Kurczę, nawet w myślach jestem nieznośna - Nie widziałem cię jeszcze tutaj w tej dzielnicy
- Och - machnęłam ręką, biorąc przy okazji paczkę chipsów wasabi, by o nich nie zapomnieć. - Mieszkam tu od dzisiaj - mruknęłam. Udałam się w stronę kasy. Thomas poszedł za mną. Położyłam produkty na ladzie czekając (nie)cierpliwie, aż platynowa blondynka je skasuje. Póki co była zbyt zajęta rozmową z koleżanką. Za takie coś powinni wywalić. Pstryknęłam kilka razy palcami, chcąc zwrócić na siebie uwagę. Z natury jestem dość...specyficzną osobą. Jeszcze w życiu nie widziałam takiej kobiety. Kiedy spojrzała w moją stronę, prychnęła pod nosem i w dodatku przewróciła oczami. Miałam ochotę wytargać ją za te sztuczne doczepiane włosy. Tleniony blond, tfu! Chwyciła mleko i chipsy tymi swoimi sztucznymi pazurami czy jak to się tam to cholerstwo zwie i mozolnym ruchem zeskanowała kody kreskowe. Z irytacji kopnęłam nogą w stojącą obok szafkę, na co kobieta lekko podskoczyła. Ledwo powstrzymywałam się od roześmiania. Jak widać brunet stojący obok mnie także. Dziękowałam Bogu, kiedy mogłam spakować zakupione rzeczy do reklamówki. Bez słowa podziękowania wyszłam ze sklepu, nabierając w płuca świeżego powietrza.
- Nie masz nic przeciwko, jeżeli cię odprowadzę? I tak idę w tą samą stronę - przez moment zapomniałam o jego istnieniu. Czy to źle?
- Jasne - wzruszyłam ramionami. Grupka ludzi, którzy stali na parkingu dalej znajdowała się w tym samym miejscu, wiercąc dziurę w drzwiach wejściowych do marketu, jakby na kogoś czekali. Było zbyt ciemno, abym mogła powiedzieć ile dokładnie osób tam stało.
- Thomas! - usłyszałam czyjś krzyk. Chłopak nie zareagował, po prostu szedł obok mnie z rękami wciśniętymi w kieszeń. - Thomas!! - zniecierpliwiona osoba podbiegła do nas, kładąc rękę na ramieniu mojego towarzysza. - Udajesz głuchego czy co? - teraz mogłam przyjrzeć się tej osobie. Też był to chłopak. Włosy miał ciemniejsze niż Thomas, a oczy czekoladowe. Był odrobinę wyższy od bruneta stojącego obok mnie. - O, to pewnie na niej skupiłeś całą swoją uwagę, huh? - zapytał wymownie, lustrując mnie wzrokiem. Czułam się nieswojo. Bardzo nieswojo. Pozostała część jego grupy stała w tyle przyglądając się nam. - Jak masz na imię, skarbie? - przekrzywił głowę na bok czekając na odpowiedź.
- Skarbie? Czuję się jakbyś chciał mnie zakopać, by mnie nikt nie znalazł - fuknęłam, krzyżując ręce na piersi. A gdy nieznajomy zmarszczył brwi, dodałam - W końcu jestem skarbem - przewróciłam oczami.
- Wygadana - zaśmiał się, podchodząc bliżej.
- Zayn - Thomas zatrzymał go kładąc rękę na jego torsie. - Zostaw ją
- Dlaczego? - spojrzał na mnie ostatni raz oblizując przy tym usta. Przeszły mnie ciarki. Był przystojniejszy od nieznajomego ze sklepu. O wiele.
- Po prostu...nie dzisiaj, okay? - westchnął. Uniosłam ręce w obronnym geście.
- To ja może już pójdę - wskazałam ręką na osiedle za mną i odwróciłam się na pięcie, by jak najszybciej stąd odejść.
- Do zobaczenia wkrótce - tylko tyle zdążyłam usłyszeć, zanim zniknęłam z ich pola widzenia. I mogłabym przysiąc, że jeszcze jedna osoba z ich grupy zaśmiała się. Ten dźwięk dudnił mi w uszach przez całą drogę powrotną do domu.

niedziela, 6 sierpnia 2017

Prolog



Avalon, 1546r.

Zapadł zmrok. Młoda kobieta w zielonej balowej sukni biegła tak szybko, jak tylko mogła, co jakiś czas zahaczając o rożnego rodzaju krzewy. Las był gęsty, oddalony od miasta o trzysta mil. Kto by pomyślał, że tego wieczoru piękna Rosalie zostanie porwana w samym środku uroczystego bankietu, by za jakiś czas uciekać przed prawdopodobnym mordercą. Jej długie, falowane brąz włosy powiewały na delikatnym wietrze, a skóra jej zadbanych dłoni była rozszarpana przez kolczaste krzaki. Co jakiś czas potykała się o róg własnej kreacji, która była szyta na miarę dwa miesiące przed bankietem zorganizowanym przez ojca dziewczyny. Z jej ust wydobywał się postrzępiony oddech spowodowany ciągłym biegiem. Zwolniła tępo, wytężając słuch starając się ocenić odległość dzielącą ją od napastnika. Jedyne, co mogła usłyszeć, to bicie swojego serca. Był to niesamowicie głośny dźwięk. Niemalże pewna, że prześladowca słyszy to na drugim końcu lasu, odwróciła się powoli. Nie zamierzała marnować czasu, który mogłaby przeznaczyć na dalszą ucieczkę. Nim się spostrzegła, odbiła się od czyjegoś torsu i gdyby nie zwinność drugiej osoby, Rosalie z pewnością leżałaby na wilgotnej ziemi. Dziwiła się, że nie słyszała zbliżającej się ku niej sylwetki mężczyzny. Gdyby to było możliwe, jej serce biłoby o stokroć szybciej niż do tej pory. Zadarła głowę do góry, bowiem dana osoba była od niej wyższa. Jej nadzieje na to, że jest bezpieczna ulotniły się w momencie, kiedy ujrzała brązowe tęczówki lustrujące ją od góry do dołu. Przerażał ją do szpiku kości. Napastnik nie był o wiele starszy od niej. Góra trzy, cztery lata różnicy. Szczerze mówiąc, czarne włosy dodawały mu uroku.
- Gdziekolwiek pójdziesz i tak cię znajdę - odparł, uśmiechając się przebiegle. Brunetka zaczęła okładać jego tors pięściami, lecz na nic. Był jak głaz.
- Puść mnie! - wrzasnęła, starając się wykręcić z uścisku mężczyzny.
- Zazwyczaj lubię, kiedy się wyrywają, ale nie dzisiaj. Mam zły humor - mruknął, dotykając dłonią mokrego od łez policzka dziewczyny - Jak ci na imię? - długowłosa zacisnęła usta w wąską linię dając tym samym do zrozumienia, że nie ma zamiaru odpowiadać. Zdenerwowany brązowooki ścisnął ją za ramiona. - Jak ci na imię? - warknął, potrząsając wystraszoną dziewczyną.
- R-Rosalie - wyjąkała, trzęsąc się jak osika.
- A więc, Rosalie. Nikt cię nie nauczył, że nie należy uciekać w odludnione miejsca? Coś mogłoby ci się panience stać. Tego chyba nie chcemy, prawda? - przekręcił głowę w bok, uważnie przyglądając się brunetce. - Prawda?! - krzyknął, a dziewczyna pokiwała energicznie głową, starając się nie rozpłakać. Chciała pokazać, że jest silna. Czarnowłosy roześmiał się - Zamknij oczy, będzie bolało tylko przez chwilę - pogładził ją po włosach, przechylając jej głowę na bok. Obnażył swoje kły z zamiarem wtopienia ich w ciało Rosalie.
- Co ty robisz?! - Brązowooki westchnął i puścił brunetkę, a ta wykorzystując okazję, pobiegła jak najdalej z tego miejsca.
- Raczej co ty robisz! Przez ciebie kolacja uciekła
- Ludzie to nie pożywienie! - drugi mężczyzna wyrzucił ręce w powietrze.
- Znowu będziesz namawiać mnie na zwierzęcą dietę? Zresztą krew wiewiórek nie jest tak dobra jak ludzka. Potrzebuję czegoś lepszego - odparł z kpiną w głosie.
- Zayn...- fuknął, lecz nie dokończył.
- Tak, wiem. Człowieczeństwo i te sprawy. Może ktoś będzie się o nią martwił, bla bla - machnął ręką.
- Tu nie chodzi tylko o człowieczeństwo. Zasady moralności
- Oczywiście. Ale mnie nie przekonasz...- urwał. Rosalie powoli znikała z oczu. Malik uśmiechnął się i w błyskawicznym tempie pojawił się przy dziewczynie, skręcając jej kark - Zobaczysz, Styles. Kiedyś będziesz taki jak ja. A może i nawet gorszy.

London, obecnie.

- Czy wspomniałam już kiedyś, że nienawidzę przeprowadzek? - fuknęłam, spoglądając na starszego brata, który z zapałem upychał wszystko co się da do kartonów.
- Annabelle - brunet wypuścił powietrze z płuc z frustracja.
- Tak mam na imię - uśmiechnęłam się krzywo - Niestety - A więc tak...mam na imię Annabelle, dla przyjaciół Belle lub Ann. Bardziej preferuje to pierwsze. Nie lubię, kiedy ktoś zwraca się do mnie pełnym imieniem. Ogólnie nie lubię wielu rzeczy. Jedną z nich jest mój brat, Louis. To nie tak, że naprawdę go nie lubię. Rodziny się nie wybiera. Ma 22 lata, a ja 17. Jako że nie jestem jeszcze pełnoletnia, podjął się opieki nade mną. Rodzice rozwiedli się, gdy miałam 12 lat. Tata mieszka w Manchesterze, a mama pracuje za granicą, więc nie widuję jej zbyt często. Jakoś z tego powodu nie jest mi przykro.
Mieszkanie z Louisem ma swoje plusy. Mama nigdy nie pozwoliłaby mi na przefarbowanie włosów. Także zamiast naturalnego brązu moje włosy są...czerwone. Uwielbiam ten kolor. Nie jest intensywny. Raczej brąz z czerwienią. Mahoniowy...tak.
- Nie przedrzeźniaj mnie. Pomóż mi z pakowaniem - rzucił we mnie kartonem, który złapałam w ostatniej chwili przed kolizją z moją twarzą. Mruknęłam coś nieskładnie, znikając za drzwiami swojego pokoju upychając wszystko, co się dało. Oczywiście byle jak.
- Po co tak właściwie się wyprowadzamy? - krzyknęłam w nadziei, że Louis mnie usłyszał.
- Znalazłem lepszą pracę w Zachodnim Londynie. Poza tym mieszkanie, na które się natknąłem jest tańsze i większe. Można zaoszczędzić - Na samą myśl o zmianie miejsca zamieszkania robi mi się słabo - I w dodatku tam mieszkają moi znajomi - dodał ściszonym głosem.
- Wleczesz mnie za sobą na drugi koniec miasta tylko po to, aby być bliżej znajomych? Jak to możliwe, że ich jeszcze nie znam?
- Bo to nie jest dobry pomysł - brunet oparł się o framugę.
- Handlują narkotykami? - poruszyłam brwiami, spoglądając na brata - Albo są płatnymi mordercami? Jedno i drugie brzmi obiecująco
- Ann...
- Dobrze, już nic nie mówię - uniosłam ręce w obronnym geście, wracając do pakowania.
Pakowanie trwa od dobrych kilku dni. Jedynie został mój pokój (jestem zbyt leniwa, więc odkładałam to na później) oraz mała pracownia Louisa. W zasadzie nawet dzisiaj moglibyśmy się przenieść, jeszcze nie ma południa.
Jeżeli tak się bardziej zastanowię, nie szkoda mi tego miejsca. Do szkoły uczęszczam w centrum Londynu, więc odległość jako tako się nie zmieni. Znajomi? Nie mam zbyt wielu. Rzadko wychodzę z domu. Wolę książki...dobra, nawet ja się roześmiałam. Nie czytam książek. Zmieniłyby mój sposób patrzenia na świat. Są takie realistyczne. Tak, to dlatego ich nie czytam...chyba.
- I jak? Gotowa?
- Prawie. Jeszcze została mi jedna szuflada - mruknęłam, wyciągając swój szkicownik i przybory do rysowania. Zajmuję się malowaniem. A raczej próbuję. Gdyby tak przejrzeć wszystkie rysunki, założę się, że ponad połowa z nich to krwawe sceny odcinania głów oraz innych części ciała. Widzicie? Książki.
- Zaniosę to wszystko do samochodu. Pospiesz się - machnęłam na niego ręką i jednym sprawnym ruchem włożyłam wszystko do kartonu.
~*~
Zegar wskazywał godzinę 21:26. Jest początek sierpnia, więc Londyn nie pogrążył się jeszcze w kompletnej ciemności. Dokładnie tak, jak myślałam, wyjechaliśmy tego samego dnia. Okolica wydaje się być spokojniejsza i ładniejsza. Inna niż ta we Wschodnim Londynie.
Louis zaparkował na podjeździe. Faktycznie. Dom był większy, a przyłączony do niego był garaż. Brunet rzucił w moją stronę klucze i wskazał podbródkiem drzwi frontowe. Wzięłam ze sobą podręczną torbę i ruszyłam na zwiedzanie.
Wzdrygnęłam się lekko i odruchowo przyłożyłam rękę do piersi, kiedy usłyszałam głos kobiety mówiący 'Drzwi frontowe otwarte'. Uspokoiłam się, gdy zorientowałam się, że to komputer. Niezły sposób na powiadomienie o otwartych drzwiach. Do tej pory styczność z czymś takim miałam tylko w filmach. Po omacku włączyłam światło, a moje usta uformowały się w literę "o". Wielką literę "o". Korytarz był wąski, ale długi. Od razu przy wejściu po lewej stronie znajdowały się schody na górę. Po prawej mała sypialnia. Zapewne gościnna. Salon był na końcu, na wprost drzwi wejściowych. Myślałam, że mieszkanie nie będzie urządzone. Pomieszczenie było złączone z jadalnią, przez którą można było przejść do kuchni. Podobało mi się tutaj.
'Garaż otwarty'.
To pewnie Louis. Wyszłam na zewnątrz i skierowałam się w jego stronę.
- Poważnie, nie wiem jak ci dziękować - usłyszałam. Oparłam się o ścianę. Uwielbiam podsłuchiwać. Taka jest rola młodszej siostry.
- Dobrze wiesz, ze nie musisz - to pewnie jeden z jego znajomych. 'To nie jest dobry pomysł'. Kolejna rola rodzeństwa - rób na złość. Westchnęłam i weszłam do garażu. Spodziewałam się łysego, napakowanego kolesia w dresach. Poważnie. Zamiast tego ujrzałam blondyna. Stał tyłem, ale kiedy przekroczyłam próg pomieszczenia, odwrócił się. Ręce włożone miał w kieszenie. Gdy mnie ujrzał, zaciągnął się powietrzem, jakby wąchał perfumy. A ja dzisiaj z pewnością żadnych nie używałam. Chłopak zmarszczył brwi, wciskając ręce głębiej do kieszeni. Spojrzał na Louisa.
-Umm...wejdź do domu, Annabelle - bąknął brunet, spoglądając na mnie z lekkim strachem.
- Belle - poprawiłam go, mrużąc oczy - Po prostu Belle
- Ann, idź - machnął kilka razy ręką, jakby miało to mnie wygonić.
- My się nie znamy - uśmiechnęłam się szeroko do blondyna. Całkowicie zignorowałam Louisa, który zacisnął pięść, gdy podeszłam do chłopaka, wyciągając ku niemu dłoń - Belle, siostra Louisa - nieznajomy chrząknął, odwzajemniając uśmiech.
- Niall - potrząsnął lekko moją ręką. Silny jest - Miło cię poznać, Belle - mrugnął okiem - Stary, znamy się cztery lata i nie mówiłeś, że masz rodzeństwo - aż tak długo? I nikt o mnie nie wie?
- Wstydzi się mnie - fuknęłam, krzyżując ręce na piersi.
- Ann, dobrze wiesz, że nie - przewróciłam oczami i westchnęłam, odwracając się na pięcie.
- Okay, okay - uniosłam ręce do góry - Nie będę wam przeszkadzać. Idę się rozpakować

Louis' POV

Nie do końca, ale odetchnąłem z ulgą, kiedy Ann wróciła do domu. Skoro Niall tu jest, pozostali też w każdej chwili mogą się pojawić, co nie jest zbyt dobre. Gdyby nie to, że to mieszkanie jest bardziej opłacalne nie było by tu nas. Zwłaszcza, jeżeli to dzielnica, na której mieszka reszta chłopaków.
- Czemu nic nie mówiłeś? - Niall uderzył mnie w ramię, uśmiechając się lekko. Wskazał podbródkiem na miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu stała moja siostra.
- Huh? - podrapałem się po karku - Ona ma dopiero siedemnaście lat. Wolę, aby jeszcze pożyła
- Ale powiedzieć mogłeś
- Dobrze wiesz, że kiedy Zayn i Harry by się dowiedzieli, nie byłoby zbyt kolorowo. Ona to nie to co wy...my
- Rozumiem cię, stary - poklepał mnie pokrzepiająco po ramieniu - Malik mógłby zrozumieć, ze to twoja rodzina. Gorzej jest ze Stylesem. On ma to gdzieś czy rodzina czy nie. Jak ma kaprys, to gryzie. Podobno kiedyś taki nie był - przytaknąłem. Teraz muszę mieć oczy dookoła głowy. Tak czy inaczej, nie mogą się dowiedzieć.
- Obiecaj mi, że nikomu nie powiesz
- Masz moje słowo. Za bardzo ją polubiłem - jedyne, co w tej chwili mogłem zrobić, to uwierzyć mu na słowo.